Podmuch

Dokopać się do siebie, do samego jądra ciemności żeby w końcu podnieść głowę i oddychać, głębiej, wolniej i znowu głębiej. 

Zerwać niewidoczne linki poprawności - o złości! 

Mówić jasno, czytelnie i powoli - do woli!

To są te ramy, to jest ta otulina, która zabija i rani - mości. 
 
Nie można żyć ot tak, trzeba żyć na wysoki połysk ...
 
Rozpędzona głowa napędza cały układ, trybiki przeskakują, utykają, trzeszcza w ślamazarnym pędzie przesuwając się do przodu.
 
Najbardziej czuje to rano, kiedy każda komórka drga, krew pulsuje puk, puk, puk, wprawia w ruch myśli, a te poddają się bezwolnie rozedrganej masie. 
 
Finezyjny, podskórny proces destrukcji bierze górę, ledwo odciśnięty kontrast zachwytu, znika za zakrętem. 
 
Trwam w sztucznym odrętwieniu na moment przed erupcją, która nie nadchodzi. 

Lawa zasklepia się i czopuje.
 
Ból jest mocny, jednostajny, niezdecydowanym, nie potrafię go rozszyfrować.

Nic tego ranka nie działa!
 
Bardzo trudno to zatrzymać, wyrzucić z ciała poza nawias dnia. 
 
To kosztowny proces, wyczerpujący, wszystko wtedy jest nie tak jak powinno być.
 
Męczę się w ciele pchanym bezlitosnym brakiem kierunku, siłowo, gwałtownie jak gdyby tej maszynie brakowało smaru, pędzi do przodu na spalenie.

Jest nas dwie! 

W tym mieście z betony i tęczy - wszystko dręczy!

...
 
A potem się żyje.
 
Pada deszcz.
 
Krople opadają po szybie, szarpane siłą grawitacji, tłoczą się wśród innych, które nie wiedzieć dlaczego zastygają w bezruchu tam gdzie rzucił je wiatr.
 
Jak wrócą, tych kropli już nie będzie.  

Będę ja.

 
Potrzebuję ruchu - podmuchu!

Komentarze

Popularne posty