To już było, ale




Jeśli chcecie opowiem wam bajkę.

- Nie, nie o tym jak to kot palił fajkę! Opowiem wam bajkę o małym chłopcu. O małym chłopcu co to …

- Ale nie, nie - nie będę zdradzać za dużo! Zacznę od początku jak na prawdziwą bajkę przystało.  Załóżcie ciepłe kapcie, usiądźcie wygodnie, otwórzcie szeroko oczy.

Nie zabiorę was dziś na zieloną polanę. Nie zbudujemy dziś zamku z drewnianych klocków.  

Zastanawialiście się może czasem, dlaczego woda w stawie jest zielona? Dlaczego kaczka pływa? A dzieci  potrzebują dorosłych?

- Nie - mówicie, spróbuję wam to wyjaśnić.

- Gotowi? Zatem ruszamy w wielką podróż na drugi koniec świata.

 

Dawno, dawno temu … za górami, za lasami, za siedmioma morzami i może jeszcze siedmioma bagnami w dalekiej krainie o nazwie Fryka mieszkała pewna rodzina. Żyli na środku lasu w maleńkiej chatce z drzewa i słomy.

Dookoła chatki rosło wiele pięknych i zielonych drzew. Drzewa te miały kwiaty koloru zachodzącego słońca. Skrzyły się, mieniły purpurą i karminem gdy tylko słońce kładło się do snu. Woń zaś ich słodką i przyjemną zdawało się czuć w sąsiednich wioskach.

Za dnia na ich rozłożystych konarach figlowały wesoło małpy, a dookoła latały maleńkie kolorowe kolibry. Gwarno było i wesoło. Małpy skakały, piszczały, swawoliły bez końca, zaś zwinne koliby spijały sok z czerwonych kwiatów. Czasem gdy słońce stawało w zenicie i żar lał się z nieba, małpy kładły się wśród konarach i spokojnie wylegiwały. Ich brzuchy kołysały się w rytm szeleszczących liści. Gdy dzień był spokojny i bezwietrzny z oddali dawało się  słyszeć szmer strumyka.  Spokój panował i harmonia w chatce ze słomy i drewna.

Po środku tej pięknej krainy żyła pewna rodzina. Żyli biednie, bo nie byli majętni, ale za to bardzo się kochali. Tato co dzień chodził nad rzekę łowić ryby, a mama doglądała gospodarstwa pod jego nieobecność.

Na rozgrzanym niemal do czerwoności kamieniu piekła ciepłe i pożywne placki z mąki i koziego mleka.

Mieli oni jednego syna. Na imię miał Gai. Rodzice byli już starzy i nie mogli mieć więcej dzieci. Dlatego Gai był ich oczkiem w głowie. Był bardzo bystrym i ruchliwy dzieckiem. Oczy miał jak dwa węgielki, a włosy kręcone niczym baranek. Gai cierpiał jednak bo jak na małego chłopca przystało pragnął się bawić i psocić bez końca. Nie miał jednak kolegów. W wiosce bowiem żyli sami starzy ludzie. Rodzice godzinami wymyślali zabawy, ale Gai był coraz to bardziej znudzony. Pragnął towarzystwa rówieśników. Biedni staruszkowie robili wszystko, by chłopiec był szczęśliwy. Na próżno jednak starania rodziców. Gai był coraz bardziej smutny i rozgniewany.

Kochał on swoich rodziców, jednak ich towarzystwo przestało wystarczać małemu chłopcu o bystrych oczach i kręconych włosach.

Miał za to Gai jeden wielki sekret. Zdarzało się, że znikał bez śladu z domu, przepadał na całe dnie. Wracał wieczorami, zziębnięty i często przemoczony. Nigdy nie mówił rodzicom gdzie był, ani co robił.

Prosili i błagali:

- powiedz synu gdzie byłeś? - on zaś milczał jak zaklęty.

- co mamy zrobić byś był szczęśliwy? – dopytywali. On zaś milczał dalej.

Przysparzał tym wielu zmartwień swoim rodzicom. W lesie bowiem żyło wiele dzikich zwierząt, a musicie wiedzieć, że las ten był gęsty i ciemny jak mało, który znany mi las. Za dnia był wielką krainą na figle i harce w nocy zaś nieprzejednaną ciemna przestrzenią.

Nasz Gai był bardzo odważnym i rezolutnym dzieckiem. Ciekawość pchała go do przodu, coraz to dalej i dalej. Nudził go dom i jego starzy rodzice.

Rodzice nie wiedzieli, że Gai, planuje wielką ucieczkę z domu w poszukiwaniu przygód i nowych kolegów. On zaś ganiając za rozbrykanymi małpkami na drzewie marzył o świecie pełnym przygód i spotkaniu dzieci takich jak on, pełnych zapału z oczami czarnymi jak węgielki i włosami kręconymi jak baranek. Znikał wiec z domu, by snuć wielkie plany o niezapomnianej wyprawie w poszukiwaniu lepszego i ciekawszego życia.

Aż stało się. Pewnego dnia, zniknął na dobre z chatki swoich rodziców. Przepadł bez wieści …

Rodzice rozpaczali trzy dni i trzy noce. Po trzech dniach ojciec postanowił ruszyć w poszukiwaniu syna. Ucałował żonę spakował zapas chleba i opuścił chatkę ze słomy i drewna. Szukał go wszędzie, zaglądał do najczarniejszych jaskiń. Walczył ze złymi zwierzętami, szukał  u czarodziei i szamanów ale na próżno. Bez skutku, nikt nie widział małego Gai. Nikt nic nie słyszał. Jak kamień w wodę, przepadł mały Gai. Stary ojciec wrócił wiec po wielu tygodniach poszukiwań do swojej chatki i strapionej żony. Postarzała się bidulka, włosy przyprószył siwy śnieg a na jej twarzy już nie gościł tak promienny jak dawniej uśmiech. Co dzień wyglądali powrotu synka. Pytali przejezdnych czy gdzieś tam w odległych krainach nie spotykali chłopca o imieniu Gai. Podupadli na zdrowiu, a ich chatka nie przypominała już miejsca gdzie było ciepłe palenisko na chleb, a raczej smutny i pełen łez zapomniany zakątek.

Nawet zwykle, tak radosne małpki jakby posmutniały, kolibry odleciały. Tylko drzewa szumiały jak dawniej.

A Gai jak nie wracał tak nie wracał….

 

Tymczasem w odległej krainie zwanej Usaka, jak wieść gmina niesie, zjawił się mały chłopiec, rządny nowych przygód i zabawy. Był bardzo bystry i ruchliwy. Oczy miał jak dwa węgielki, duszę czystą i żadną przygód.

 - zgadnijcie kto to?

- Tak, tak to nasz Gai przywędrował tu w poszukiwaniu lepszego życia i nowych kompanów do zabawy.

Jakże ucieszył się, gdy zobaczył, że w krainie tej żyją dzieci w dodatku takie jak on. Pobiegł wiec ochoczo i bez wahania w ich stronę.

Och!

Gdyby tylko nasz Gai zatrzymał się i przyjrzał dokładnie. Gdyby tylko wizja zabawy nie przesłoniła mu całego świata.

Och!

Gdyby tylko mógł zobaczyć sercem i posłuchać go!

Może wtedy dostrzegłby, że dzieci na ulicach Usaki były przygnębione i nieszczęśliwe, a ich wzrok był pusty i pełen smutku. Może zobaczyłby, że nie spędzają czasu na beztroskiej zabawie i swawolach, a ich życia nie wypełniają psoty i sielskie figle.

Och!

Może wtedy zobaczyłby, że dzieci spędzają czas na nieustannym poszukiwaniu jedzenia, a ich brzuchy dawno już nie pamiętają czasów, gdy były pełne i najedzone. 

Och!

Gdyby zobaczył to wcześniej. Gdyby tylko mógł …, może jeszcze uniknął by  smutnego losu, ale takie są widocznie prawa młodości i uroki zabawy.

Dzieci z Usaki dawno już zapomniały co to zabawa i beztroskie dzieciństwo.  Przywędrowały tu z różnych powodów, były same. Nie było z nimi dorosłych. Był to widok, można by rzec - przedziwny. „Dzieci Usaki” -  tak na dzieci wołali nieliczni miejscowi. „Dzieci Usaki” miały za sobą jedną historię. Pewnego dnia, dawno temu, wszystkie postanowiły opuścić swoje rodziny i ruszyć w poszukiwaniu nowego lepszego świata. Świata bez dorosłych, bez zakazów i obowiązków. Świata pełnego zabawy i radosnych rzeczy.

Wędrowały długo i odważnie aż dotarły do miasta na końcu świata.

Miasta, którym od lat niepodzielnie rządził okrutny Stiks. Nikt już dziś nie pamięta kiedy miasto to miało swój początek i jak znalazło się pod panowaniem Stiksa.

Jedno wiadomo, osobliwe było to miasto. Miasto pełne dziwnych ulic, starych domów, pustych ogrodów i wszędobylskich panoszących się dookoła śmieci.

Na ulicach zaś widać było tylko dzieci.

Czasem, gdzieś w oddali, przemknął  zbłąkany dorosły w pośpiechu i z dającą się zauważyć niecierpliwością. Dzieci, które dotarły do miasta miały bardzo ważne powody by tu dotrzeć. Niektóre uciekły ze swoich domów bo zaznały w nich dużo złego. Czuły się  niekochane, były bardzo smutne i samotne.

Chciały żyć bez dorosłych.

Inne jak Gai, pragnęły tylko przygód i zabawy.

Z początku wszystkie dzieci cieszyły się, że przywędrowały  właśnie tu. Była to bowiem dla nich kraina wymarzoną. Kraina bez dorosłych. Ci nieliczni, którzy przemykali zakamarkami ulic, nie interesowali się losem małych przybyszów.

Z czasem dzieci przywykły do życia na tych dziwnych ulicach w tym niemalże wymarłym mieście. Szybko nauczyły się jak zdobyć jedzenie, rozpalić ognisko i jak przetrwać noc. Za dnia snuły się unikając wszechogarniającego wzroku Stiksa. Nocą zaś wędrowały do miejsca zwanego Mandahill i tam zasypiały. W ciemnych kanałach, które przebiegały pod ulicami Usaki znajdywały schronienie i spokój. Czasem tylko, szczególnie za dnia w oczach najmłodszych dawało się dostrzec, ślad wspomnienia o swoich bliskich, ciepłym ognisku i świeżo pieczonym chlebie.  

Ale ulice Usaki rządziły się swoimi prawami. Wielki i wszechmocny Stiks panował od lat nad swoim miastem.

Trzymał wszystko w swoich wielkich szponach …

Tym czasem, nasz Gai był wreszcie szczęśliwy. Znalazł dzieci takie jak on sam.

Te same włosy, małe rączki i czarne jak węgiel oczy. Po długiej wędrówce poczuł, że wreszcie jest na swoim miejscu. Miał ochotę klaskać z radości i skakać pod niebo.

Na moment tylko wrócił pamięcią do rodzinnego domu. Pomyślał, że może i rodzice się smucą ale za to ojciec już nie musi całymi dniami łowić ryb, a matka doglądać paleniska. Pewnie mają więcej czasu i mniej zmartwień. A on, jest wśród swoich nowych kolegów i koleżanek.

Ale Gai nie wiedział jednego, że Usaką rządził zły i okrutny Stiks. Na wzgórzu miał swoje wielkie, czarne zamczysko. Mały Gai nawet nie domyślał się jak złe i ponure to było miejsce. Chciał tylko pobawić się z nowymi kolegami. Biegał, swawolił po ulicach Usaki bez końca.  

Dzieci, które trafiły do miasta wcześniej, bały się Stiksa, dlatego służyły mu najlepiej jak potrafiły. Legenda bowiem głosiła, że Stiks gdy się rozgniewał pożerał dzieci na kolację. Nikt tego nie wiedział na pewno ale raz po raz dzieci przepadały bez wieści. Ślad po nich ginął. Bez skutku szukali i nawoływali, jak ktoś przepadł to na dobre. Chłopcy oddawali Stiksowi więc wszystko co mieli. Czasem udawało im się zdobyć jakieś cenne łupy od przejeżdżających przez miasto ludzi. Nikt nie potrafił przeciwstawić się okrutnemu Stiksowi. Wszyscy się go bali.

Był on naprawdę okrutny. Nie kochał dzieci. Serce miał z kamienia, a jego dłonie zamiast palców miały ogromne szpony. Stopy miał wielki i włochate, przez co gramolił się jak ociężały parowóz w dodatku z wagonami.  Zęby miał czarne jak smoła. Włosy na głowie sterczały jak strąki fasoli, a oczy błyszczały białkami. Skóra obślizgła i szorstka jak u jakiegoś gada cuchnęła na kilometr. Oddech miał  niczym potwór co rano wychodzi na błotnisty spacer brzegiem bagna. Głos miał nikczemnik niczym stado hiena, a brzuch jego był  duży i okrągły. 

Nigdy nikogo nie kochał. Nigdy nikogo nie przytulił. Ale i jego nikt nigdy nie kochał i nie przytulił. Żył wiec w zamczysku sam jak palec.

Zaś tajemnica jego potęgi tkwiła w jednej maleńkiej buteleczce. Miał on bowiem magiczny płyn, który gdy raz go kto zażył już zawsze był w szponach Stiksa, płyn zapomnienia, tak nazywano ten przedziwny magiczny wywar. Każdy kto chciał zapomnieć o smutkach i problemach musiał pić magiczny płyn, kiedy przestawał robił się bardzo nieszczęśliwy i smutny.

Ludzie powiadali, że jeszcze żadne dziecko nie oparło się magii buteleczki z przedziwnym płynem. Powiadali też, że raz wypity, dawał szczęście i łagodność. Nikt już dziś nie pamięta kto rozpuszczał te bajki, może sam Stiks był ich autorem, a może to nie bajki i było tak na prawdę. Jedno jest pewne Stiks dzięki magicznemu wywarowi mógł łatwo panować nad swoimi poddanymi i bez wysiłku tryumfować.

W rzeczywistości zawartość buteleczki była bardzo niebezpieczna. Woń kusiła i uwodziła, niczym najsłodszy cukierek. Smak cierpki z początku, słodyczą kończył się po wypiciu.

Pewnego dnia przytrafiło się coś bardzo niedobrego naszemu Gai.  Przetrząsając ulice w poszukiwaniu jedzenia dostrzegł małą porzucona na ulicy buteleczkę. Kiedy ją podniósł poczuł przedziwny zapach wydobywający się z buteleczki jak gdyby cały worek najsłodszych poziomkowych cukierków nagle otworzył się przed nim. Poczuł Gai wielka tęsknotę w sercu. Przypomniał sobie jak z matką zbierali poziomki w lesie. Jak oblizywał czerwony sok z dłoni i ukradkiem zjadał największe poziomki z koszyka.   

Gai przyglądał się z zaciekawieniem znalezisku. Było coś w zawartości buteleczki złowrogiego. Przezornie odłożył buteleczkę na bok i pobiegł dalej. Jednak przedziwny cukierkowo-poziomkowy zapach dogonił go szybko. Wrócił wiec Gai jeszcze bardziej ciekawy co też kryje się w tej przedziwnej buteleczce.

I tym razem jeszcze większa tęsknota rozdarła jego serce. Teraz już nie mógł się powstrzymać. Widział wyraźnie swój dom, rodziców, baraszkujące małpy i szybkie niczym strzały kolibry. Powąchał delikatnie, raz jeszcze, potem znowu i znowu aż za którymś razem wciągnął zapach głęboko do płuc.

 Nagle w oddali, dało się słyszeć jak gdyby ciche i miarowe echo:

- napij się Gai, napij się, napij …

Z każda chwilą echo było coraz bardziej wyraźne, jak gdyby stało obok, a nie było tylko w wyobraźni chłopca.

W tym miejscu przerwę na chwile opowieść i przypomnę wam, że Gai był chłopcem niezwykle ciekawskim i bardzo odważnym. Chyba nie musze dodawać co stało się potem. Podniósł butelkę i jednym zdecydowanym ruchem  opróżnił jej zwartość. Poklepał się po brzuszku, uśmiechnął do siebie i pobiegł dalej rzucając pustą butelkę w kąt. Smak poziomek pozostał jeszcze chwile na ustach chłopca.

Brzdęk tłuczonego szkła wydał się dziwnie złowrogi i głuchy. Wspomnienia urwały się prawie tak gwałtownie jak przyszły.

Gai już tego nie czuł…

   Od tej pory już nic nie było takie jak dawniej. Ludzie prawdę powiadali, że kto raz skosztował magicznego płynu już nigdy nie był taki jak dawniej. Beztroskie dzieciństwo odeszło w zapomnienie. Gai w jednej chwili zapomniał o swoim domu, rodzicach, małpach baraszkujące na drzewach.

Schudł, przestał jeść, chodził w podartych spodniach i zdezelowanych butach. Snuł się ulicami Usaki jak inni chłopcy, głodny, przemarznięty i smutny.

Czasem udało mu się rozpalić ognisko i ogrzać w jego płomieniach ale szybko gasło, nie było bowiem niczego co można było wrzucić do ognia. Tęsknił za mglistym wspomnieniem dawnego życia za rodzicami i za beztroskim czasem z nimi ale pamięć coraz bardziej go zawodziła. Ze strzępów wspomnień nie potrafił utkać żadnego konkretnego obrazu. Nie wiedział jak ma wrócić do dawnego życia. Nie pamiętał niczego co dało by nadzieję i ukojenie. Bał się, że już na zawsze będzie musiał zostać w tym strasznym mieście.

Biedny Gai, skąd mógł wiedzieć, że rodzice każdego dnia wypatrywali jego powrotu…tak bardzo czekają i uparcie o niego wypytują każdego dnia.

Nie mył się miesiącami wszystko co udawało mu się wyżebrać od ludzi oddawał Stiksowi.

Ten zaś rozdawał magiczne buteleczki każdemu nowo przybyłemu dziecku. Robił się coraz grubszy i coraz większy. Był już tak ociężały, że nie miał nawet siły i ochoty doglądać swojego królestwa. Przesiadywał w swoim obrzydliwym zamczysku na wzgórzu i liczył swoje buteleczki. Miały one wystarczyć na bardzo długo. Piwnica stiksowego zamku wypchana była po brzegi beczkami z płynem zapomnienia. Czasem w przypływie radości Stiks schodził po wielkich stopniach na dół swojej piwnicy i upajał  się widokiem swoich zapasów.  

Królestwo miało się dobrze. Do Usaki przybywały coraz to nowe i nowe dzieci. Żądne przygód i zabawy nie przeczuwały podstępu i niebezpieczeństwa.

Nie wyczuwały, że w zakamarkach ulicy, czaiła się złowroga i zła siła. Siła, która nawoływała aksamitnym głosem małych przybyszów;

- napij się, napij magicznego płynu, napij, napij…

Królestwo Stiksa rosło w siłę. Nieszczęśnicy, którzy spróbowali płynu zapomnienia byli wierni Stiksowi. Bali się go okrutnie. W zamian za buteleczkę magicznego płynu oddawali mu wszystko co tylko mieli albo jakimś sposobem zdołali zdobyć. Kraina pogrążała się w strachu i wielkim smutku. Rzadko dawało się słychać dziecięce śmiechy i chichoty. Dookoła było szaro i ponuro. Wszędzie hulały śmieci. A po ulicach miasta snuły się smutne i zapomniane dzieci, które o zgrozo same nie pamiętały, skąd przyszły i gdzie był ich dom.

Aż pewnego dnia, zjawił się w krainie Usaka dziwny mężczyzna … nie mówił i nie wyglądał jak reszta mieszkańców. Jak na dorosłego zachowywał się bardzo dziwnie. Nie przemykał nerwowo ulicami jak inni dorośli, wręcz przeciwnie, chodził i przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem.  Od razu było widać, że nie pochodzi stąd. Twarz miał pociągłą i dostojną, krótkie gdzieniegdzie przyprószone śniegiem włosy zabawnie sterczały po bokach. Spojrzenie miał bystre, ale zarazem łagodne. Lekko przygarbiony przemierzał ulice niemalże wymarłego miasta. Miał on zwyczaj siadać na skraju ulicy i czekać. Wszyscy dziwili się kim jest ten dziwny mężczyzna i co takiego robi. Tajemniczy z tego przybysza człowiek – powiadali, szeptali coś ukradkiem przemykając, starym zwyczajem obok. On zaś zdawał się nie słyszeć.

Nikt nie miał odwagi zagadnąć go, kim jest i co robi w tej dziwnej zapomnianej krainie? Ale i on stronił od towarzystwa. Patrzył tylko w dal i spokojnie czekał.  

Pewnego dnia kiedy słońce zaszło chmurami i wydawało się, że lada chwila rozpęta się burza obok tajemniczego przybysza usiadło małe dziecko.

Pewnie już domyślacie się kim było to ciekawskie dziecko?

- tak, tak –  to nasz mały Gai. Przysiadł zaciekawiony widokiem dorosłego.  

Tajemniczy człowiek przywitał się  

- dzień dobry

- dzień dobry – odparł Gai – kim jesteś i dlaczego tak siedzisz, czekasz na kogoś?

- czekam na ciebie – odparł tajemniczy jegomość.

Gai zawahał się i zdziwił jednocześnie. Nigdy wcześniej nie widział tego człowieka i był prawie pewien, że ani na ulicach Usaki ani w przeszłości, której jednak nie pamiętał dość dobrze, nie widział tego człowieka.

- Kim jesteś ? – powtórzył pytanie.

- Jestem przyjacielem, przybyłem do miasta żeby pomóc dzieciom wydostać się ze szponów Stiksa.

Gai znieruchomiał.

- Nikt nam nie może pomóc, Stiks jest wielki i okrutny. Ma pełno straży i wielki zamek na wzgórzu, lepiej stąd odejdź – powiedział malec.

Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie.

 - Opowiem ci bajkę, chcesz ? – zapytał chłopca.

Gai w geście zgody, niepewnie skinął głową. Podszedł bliżej i raz jeszcze przez chwile przyglądał się mężczyźnie. Odkąd dotarł do Usaki nie miał kontaktu z dorosłymi. Zrobiło mu się dziwnie. Jednak pchany ciekawością i jakąś wewnętrzną tęsknotą, został. Podszedł jeszcze bliżej. 

Rozsiadł się wygodnie i czekał …

Mężczyzna chwile przyglądał się jak Gai mości się wygodnie na skrawku ulicy, po czym rozpoczął swoja opowieść.

- Dawno, dawno temu w dalekiej krainie żył pewien mężczyzn. Często przechadzał się ulicami miasta. Zwykł wtedy mówił - dzień dobry - każdemu napotkanemu dziecku. Dorośli mieszkańcy miasteczka dziwili się bardzo, niektórzy protestowali:

- Jak to, dlaczego mówisz dzień dobry dzieciom, a nam nie! – krzyczeli.

- To dorosłym winien jesteś szacunek – wtórowali inni.

- Jakże to, czy my jesteśmy gorsi? – dopytywali wzburzeni.

On zaś, odpowiedział:

 – Was znam, wiem kim jesteście, a z nich nie wiem kto wyrośnie.

Tajemniczy mężczyzna westchnął głęboko.

Gai choć nie do końca rozumiał o co chodzi w tej dziwnej opowieści słuchał z zapartym tchem.

Ale co to? Ledwo znalazł dla siebie wygodne miejsce na skraju ulicy bajka się skończyła. Poczuł się oszukany. Nie do takich bajek nawykł. Zupełnie niespodziewanie poczuł ukłucie w sercu, przypomniał sobie jak w rodzinnym domu matka siadając na ganku snuła dla niego opowieści bez końca. Opowiadała o smokach królewnach i rycerzach, białych koniach i żabach. Drugi raz poczuł ukłucie w sercu. Po raz pierwszy zapragnął wrócić do swojej rodzinnej wioski, której kształtu i zapachu tak bardzo nie pamiętał. Widział tylko w marzeniach jak siada na kolanach matki i zapomniana wszystkie złe rzeczy, które przytrafił mu się odkąd ruszył w drogę.

Wstał, rzucił tajemniczemu mężczyźnie pogardliwe spojrzenie i szybko ruszył przed siebie. Nawet nie obejrzał się, choć bardzo chciał. Poczuł się zmęczony i samotny. Kiedy zapadła noc zasnął w ciepłych kanałach na wzgórzach Mandahill. Rankiem kiedy zbudził się, opowiedział  reszcie dzieciaków o dziwnym mężczyźnie i bajce jaką mu opowiedział.

Postanowili zbadać to wspólnie. Kiedy wyruszyli na poszukiwanie tajemniczego gościa, słońce było już bardzo wysoko. Dzień był wyjątkowo piękny, ptaki śpiewały jakby głośniej, a czerwona ziemia pod stopami jak gdyby porosła trawą. Dzieci jednak zdawały się nie dostrzegać tej maleńkiej zmiany.

Zobaczyły go na małym wzgórzu pośród rozrzuconych śmieci.  Siedział spokojnie i czekał. Dzieci podeszły zaciekawione aby obejrzeć nowego przybysza.

On wydawał się jak gdyby czekał tylko na nich. Kiedy wreszcie wszystkie otoczył przybysza o łagodnym spojrzeniu, zaczął do nich mówić.

Opowiadał przedziwne historie o odległych krainach, o ludziach jacy w nich mieszkają, o dzieciach i ich przygodach i o miłości jaka panuje na świecie.

Dzieci słuchały z zapartym tchem. Ich buzie zdawały się być spokojne a serca pełne ufności. Niektóre, zwłaszcza maluchy, zamknęły oczy i przytuliły się do swoich starszych kolegów. Wszystkie marzyły. Marzyły o wielkich przygodach, dalekich krainach, beztroskim dzieciństwie i pełnych brzuchach. Jednak najbardziej marzyły o dorosłych. Zaczęły sobie powolutku przypominać jak to było dawno, dawno  temu przed przybyciem do Usaki…

Tajemniczy jegomość zaś spokojnie snuł opowieść. Od tej chwili czynił tak regularnie każdego dnia. Siadał na ulicy pośród bałaganu, śmieci i wydawał się nie wzruszony. Dzieci polubiły go. Ochoczo czekały na moment kiedy ów mężczyzna ponownie zjawiał się pośród nich. Siedząc tak wspólnie z nimi, zabierał ich, swoimi opowieściami w świat jaki zdawało się, że znały, tylko z jakiegoś powodu zapomniały. Dzieci szybowały pośród tych historii niczym bezwolne ptaki, raz po raz wracając do rodzinnego gniazda.

Pewnego dnia tajemniczy mężczyzna raz jeszcze opowiedział przedziwną historie, którą już raz opowiedział.

Brzmiała ona znajomo; dawno, dawno temu w dalekiej krainie żył pewien mężczyzn. Często przechadzał się ulicami miasta. Zwykł wtedy mówił dzień dobry każdemu napotkanemu dziecku.

Dorośli mieszkańcy miasteczka dziwili się bardzo, niektórzy protestowali – jak to! - Dlaczego mówisz dzień dobry dzieciom a nam nie – krzyczeli.

- To dorosłym winien jesteś szacunek – wtórowali inni.

- Jakże to, czy my jesteśmy gorsi? – dopytywali wzburzeni.

On zaś, odpowiedział – was znam, wiem kim jesteście, a z nich nie wiem kto wyrośnie.

Tym razem Gai i reszta dzieci słuchała tej opowieści z wielką uwagą. Kiedy mężczyzna skończył gawędę wszystkie  zaczęły zastanawiać się nad swoją przyszłością. Kim mogłyby zostać, kiedy dorosną. Nagle dzieci posmutniały. Kiedyś miały swoje marzenia, małe plany i duże nadzieje. Dawno temu każdy z nich chciał zostać kimś. Marzyli by zostać jak ich rodzice, pilotem wielkiego samolotu, rybakiem, leśnikiem albo kierowcą wielkiej ciężarówki.  Sposępnieli i bardzo się zamyślili. Wiedzieli bowiem, że są w bardzo złym położeniu.

Na wszystkim były łapy Stiksa i magiczny płyn, którego tak bardzo potrzebowali by nie czuć bólu i każdego dnia od nowa zapominać kim są i skąd przybyli.

Teraz po raz pierwszy zaczęli przeklinać w duchu dzień gdy sięgnęli po pierwszy łyk cukierkowego wywaru zapomnienia. Tajemniczy mężczyzna obudził w nich zapomniane dawno wspomnienia, te dobre i ciepłe. Zapragnęli powrotu do swoich dawno opuszczonych domów.  

 

Tym czasem wizyta tajemniczego mężczyzny nie uszła oczu Stiksa. 

 Wietrząc podstęp (nie ufał on bowiem nikomu). Wydał czym prędzej wielkie przyjęcie, chcąc ugościć tak znakomitego gościa. Posłał wiec straże aby odnalazły tajemniczego mężczyznę i czym prędzej zaprosiły go do zamczyska na wytworne przyjęcie.

Dawno już nie było takiej zabawy w zamczysku … Wszyscy snuli się i plątali, przewracali i potykali o własne nogi. Łachmany robił za stroje wieczorowe, a dawno już schodzone buty za wytworne. Niektórzy z głodu i zimna zasypiali na zamkowych schodach. Jedno było pewne, wszyscy udawali, że świetnie się bawią.

Tym czasem, nasz biedny przybysz nie czując podstępu, poczęstowany przez gospodarza wypił magiczny płyn od którego wszystkim pomieszało się w głowach. Stiks niecierpliwie zacierał ręce bo oto nowy sługa przybywa w jego królestwie.

Lecz nagle - co to? jak to? - nic się nie dzieje!

Przybysz wypił cały stiksowy płyn i ani śni służyć swojemu nowemu panu. Pił tak długo aż wypił całe zapasy magicznego płynu. A kiedy skończył, siarczyście beknął i poklepał się po brzuchu. Stiks nie posiadał się ze złości. Rzucał co miał pod ręką. Darł obrazy i wyrywał cegły ze ścian. Bo oto jego królestwo chyli się ku upadkowi. Zapasy magicznego płynu skończone, wszystko przepadło. Jak mógł dać się tak podejść !!! Kim jest ten dziwny człowiek? Szalał ze złości, wszystkie żyły na jego czole nabrzmiały, jego szpony pękały w zaciśniętych pięściach, oczy zaszły krwią, a z jego paszczy wyszedł przeraźliwy dźwięk jak by stu małych chłopców krzyczało. Nadął się jak balon i wkrótce pęk cały ze złości na milion kawałków. A huk, był taki, że ho, ho !!!

W tym samym czasie zamczysko zatrzęsło się w posadach. Dach zamczyska zafalował na wietrze i powoli zaczął się osuwać w dół. Zebrani w pałac szybko zaczęli uciekać. Dało się słyszeć krzyki i lamenty. Kto żyw brał nogi za pas i uciekał. Zamczysko tym czasem kołysało się coraz bardziej to z prawa, to z lewa. Ściany poczęły się walić z łoskotem do środka, cegły świstały niczym drewniane klocki. Dało się słyszeć przeraźliwy huk, kilka wystrzałów aż wielka łuna ognia uniosła się nad wielka kupa cegieł i betonu. Na szczęście trwało to na tyle długo, że każdy mógł ujść z życiem. Stali wszyscy i podziwiali ten przedziwny spektakl.

 Szybko posprzątano cały ten bałagan i wrzucono do wielkiego pieca, żeby mieć pewność, że już nic nikomu nie grozi.

Po tych wydarzeniach wszystkie dzieci wróciły do swoich domów.

A o krainie Usaka wszyscy szybko zapomnieli …. Rozpadła się ona bowiem na miliony kawałków. Po zamczysku pozostał pył, który wiatr szybko rozsiał na cztery strony świata, na próżno szukać …

A o tajemniczym mężczyźnie ślad przepadł …

Czasem tylko, da się słyszeć opowieści z dalekich krain o bohaterskich czynach pewnego dziwnie wyglądającego pana.

I nasz mały Gai wrócił do swojego domu. Radości nie było końca. Tydzień rodzice ucztowali, bawili się i nie posiadali z radości. Szybko wybaczyli chłopcu jego ucieczkę.

No i najważniejsze. 

Zgadnijcie, co stało się z małym Gai?

Już nigdy nie uciekł z domu.

Poszedł do szkoły i  pewnie już dawno nauczył się pisać i czytać …

i ma teraz wielu przyjaciół.


 

Komentarze

Popularne posty